... czyli jak zrealizować marzenie?
Z pozoru mało harcersko, ale tak naprawdę bardziej niż wszystko inne na tym blogu. Ile razy myślę sobie: zarąbiście byłoby zrobić to czy tamto. Wy pewnie też, tak jak i każdy. Tyle w naszym małym harcerskim światku mówimy sobie - idź do przodu, rób to co cię rozwinie, spełniaj cele i marzenia... Pomyślałam więc pewnego dnia - czemu nie? Może to stereotypowe podejście, ale u mnie magiczna granica 18, wyrobienie dowodu itp rozwiało wiele wątpliwości i zniosła granice. No bo przecież... Jestem młoda, zanudzać będę po 60 :)
Tak od myśli do słowa, od słowa do czynu... I w piątek w nocy byłam już (a właściwie, i dzięki Bogu, byłyśmy już:) w autobusie w Bieszczady. Wyjazd bez planu, akcje na spontanie i myśl, że jakoś sobie zawsze poradzimy - to chyba to, co lubię;). Sobotni ranek upłynął pod znakiem sporej sensacji, jaką wywołałyśmy w małej, bieszczadzkiej wiosce. Ludność z pozoru tubylcza, jak i turyści entuzjastycznie reagowała na nasz młody i ponętny duet z plecakami większymi od nas;).
Opowieści na razie tyle, potem dopiero zaczęły się najlepsze i najciekawsze smaczki:P Część pewnie podrzucę tutaj, jak będę miała zdjęcia, część moralność każe mi zachować dla siebie. No i drugiej połowy naszej wspaniałej ekipy;).
Bieszczady powitały nas mniej więcej tak: (foto z sieci, naszych jeszcze nie mam...) Czyli pogoda idealna, w kij kilometrów, masa niesamowitych ludzi spotkanych po drodzę i kilka utrudnień.
PS. Dzięki P, oby więcej takich akcji!!! :)